Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pierwsze lody zostały złamane, w oczach panny Natalci błysnęła łza szczera.
Pani tymczasem rozpoczęła śledztwo...
— Powiedz że mi, o co właściwie masz do niego żal?... czyście się posprzeczali?
— Nie.
— A więc, czy uważasz jaką zmianę w postępowaniu jego?...
— Ogromną!
— W czem mianowicie?
— W całem obejściu się w ogóle. Dawniej wesoły zawsze był, śmiał się, żartował, często nawet umyślnie sprzeczał się ze mną, a dziś taki jest jakiś poważny, sztywny, jak gdyby mu z pięćdziesiąt lat wieku przybyło.
— Może to skutek rozmów z moim meżem, który, jak ci wiadomo, zawsze jest nastrojony grobowo — i nigdy nie wychodzi ze swej roli złowróżbnego puszczyka. Dziwię się nawet, że nie porzucił mnie dotychczas i nie założył gdzie w mieście wielkiego przedsiębiorstwa »des pompes funebres«, co, jak się zdaje, najbardziej jest do jego usposobienia odpowiedniem. Cóż zatem dziwnego, Natalciu, że Alfred, przebywając ciągle w towarzystwie takiego człowieka, słysząc nieustanne żale o upadku naszym, o położeniu rozpaczliwem, przepędzając kilka godzin dziennie obok takiego trapisty, który po to tylko otwiera usta, aby powiedzieć »memento«, spochmurniał i utracił chwilowo swoją zwykłą wesołość...