Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zimę w Nicei, a zatem jeden więcej powód do swatania mężowskiego braciszka.
Dodać należy, że panna Natalcia nie była wcale brzydką. Szczupła, o regularnych rysach twarzy, obfitych włosach złocistych, odznaczała się alabastrową białością cery (z którego to zapewne powodu nosiła zazwyczaj czarne suknie), a na ustach jej, wykrojonych zgrabnie, igrał zawsze wesoły, nieco ironiczny uśmieszek — powtarzający się także w żywych, pełnych sprytu, oczach.
Trzeba przyznać, że piękna panna Natalcia była dość zaawansowaną na drodze do ujarzmienia Alfreda i oplatania go w delikatne sidełka. Umiała ona wśród żartów i wesołej pustoty rzucać ku niemu mówiące, powłóczyste spojrzenia — umiała pozostawić rękę w uścisku chwilkę dłużej, niż na to konwenans pozwalał — a czasem, potrafiła nagle, wśród wybuchu wesołości, zamyśleć się raptem... i długo pozostać w tej zadumie...
Kto ją tego nauczył? — nie wiem — prawdopodobnie salon i lustro — te dwie najwyższe klasy edukacyi, pewnej, na szczęście nieznacznej już, liczby naszych kobiet.
Dziś panna Natalia rozwinęła atak na całym froncie. Przeczuwając w pułkownikównie niespodziewaną rywalkę, chciała się okazać od niej lepszą, piękniejszą i więcej ponętną...
Usiłowała rozmarzyć Alfreda śpiewem, olśnić wesołem szczebiotaniem. Oczami wyrażała głębokie uczucie, a mówiąc rozchylała drobne usta tak po-