Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Moja Lorciu, mogłabyś być bardziej względną w sądach. Przedewszystkiem pułkownik jest człowiekiem honoru, zasługi i uczciwości nieposzlakowanej, powtóre panienka nie jest tak źle wychowana jak ci się zdaje.
— To zależy od poglądu.
— Pozwólże mi także mieć własny pogląd na rzeczy. Nareszcie, co do sytuacyi materyalnej, to kto wie, czy za czyste, nieodłużone, nie potrzebujące pomocy lichwiarskiej Borki, nie oddałbym z chęcią naszego obszernego Starzyna...
— Tak pan sądzi?? — spytała uszczypliwie żona.
— To jest moje głębokie przekonanie. Tam żyją spokojnie, pracują i mają swój własny kawałek chleba — do nas przez szybę wiedeńskiej karety zagląda lichwiarz, a w każdej cegle tej naszej rudery, zwanej pompatycznie pałacem, siedzi grosz cudzy, który gnębi całym ciężarem.
Pani wstała od stołu.
— Chodź Natalciu — rzekła — mój pan zrzędzi. Jest to widzisz, procent od krociowego majątku, który mu wniosłam wraz z sercem... niezrozumianem niestety! Chodź i ucz się, jaki los nas oczekuje po wyjściu za mąż.
Pan Stanisław nie oponował, na ceremonialny ukłon żony odpowiedział ukłonem, poczem wstał i z bratem poszedł w cieniste aleje ogrodu.
— Oto — rzekł do Alfreda — masz obraz jaśniepańskich resztek, tego wstrętnego kwasu, który