Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

płynąć — ona już była u brzegu... i pobiegła do młyna.
Niewprawny żeglarz pocieszał się nadzieją, że ją raz jeszcze spotka. Wszakże sama mówiła, że śpieszy do młyna i musi niebawem powracać. Nie przybijał więc do brzegu, lecz lawirował po stawie...
Zajął stanowisko obserwacyjne i czekał. Co prawda niezbyt długo, bo po kwandransie może, już dziewczyna wskoczyła w łódkę i prosto przez sam środek stawu popłynęła ku rzeczce. Próbował ją dogonić — ale wioślarz debiutant nie mógł mierzyć się z wprawną kierowniczką łódki. Ograniczył się więc tylko na ukłonie, na który lekkim skinieniem głowy i uśmiechem odpowiedziała, a kiedy już zniknęła mu z oczu łódka pod cieniem olch przybrzeżnych, przypłynął do brzegu i przez groblę, powoli, udał się do młyna.
Tam się zapewne dowie, kto jest ta piękna, młodziutka nieznajoma?






II.

Przed dworkiem, na owym kręgu ogrodzonym i piaskiem usypanym starannie, kilku chłopców stajennych na ładnych i rosłych koniach jeździło w kółko. — Wyprostowani jak struny, słuchali komendy, stósownie do której robili zwroty, zatrzymywali się, lub też posuwali się naprzód.