Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardzo rzadko tu można kogo spotkać, mógłby pan więc siedzieć przez dzień cały w tem miejscu.
— Jakżeż mam pani dziękować?!
— Najlepiej wcale nie dziękować, tylko przedewszystkiem przyczepić moją łódkę do pańskiego czółna; tam jest przybity łańcuszek, a ja tymczasem zobaczę o co się pańskie czółno zatrzymało. Ach! takie głupstwo! szczebiotała, w wodzie jest jakaś gałąź i o nią zaczepił się łańcuch od czółna. Stoimy więc na kotwicy! Teraz podsunąwszy wiosło pod czółno, łatwo nam się będzie uwolnić. O widzi pan, już jesteśmy wolni! Teraz proszę wziąć wiosło z mojej łódki i oprzeć je mocno z prawej strony o dno, ja to samo zrobię z lewej. Zaczynamy więc, raz! dwa! trzy! Widzi pan, że już płyniemy, niedługo będziemy na stawie, niedaleko grobli. No teraz jesteśmy już u celu, zwracam pańskie wiosło i przesiadam do mojej łódki.
Chociaż młody człowiek rad byłby przeciw temu protestować, nie miał jednak dość czasu. Zręczna dziewczyna bowiem w jednej chwili była już w swej łódce, odczepiła ją i wprawnem poruszeniem wiosła, odrazu oddaliła się o parę sążni.
— Niechże pani podziękuję przynajmniej! wołał za nią.
Lecz ta udała, że tego nie słyszy, ukłoniła mu się tylko z wdziękiem i szybko popłynęła ku grobli. Niewprawny żeglarz probował ją gonić, ale napróżno. Dziewczyna kierowała łódkę z wielką wprawą i zanim ten zdołał kilkanaście sążni prze-