Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

smutno. Ściska silnie dłoń syna i rady mu daje ojcowskie, przypomina o obowiązkach, o pracy.
Zbyteczne przypomnienie co prawda, bo chłopak dobry z gruntu, a matka i Dyrdejko stary dobre w niego zasady wpoili. Będzie człowiek z Janka, bo do pracy wciągnięty, w twardej szkole chowany — rozkoszy za młodu nie użył.
Dyrdejko zawsze mu życie w barwach szarych malował, zamiłowanie do pracy w niego wpajał, a w każdym niemal liście chłopca zachęcał, by o własnych siłach szedł, a na pomoc z domu się nie oglądał. Janek słuchał tej rady — i im wyżej w naukach postępował, tem mniej kosztował rodziców, a od lat kilku sam się już z własnej pracy a ciężkiej, bo z lekcyj, utrzymywał.
Wychowany w takiej szkole i teraz idzie między ludzi pracą kawałek chleba zdobywać.
W tej chwili właśnie już się z rodzicami żegna, a i siostrzyczki, co się tak śmiały wesoło, teraz, gdy już godzina odjazdu nadchodzi, rzucają mu się na szyję, z płaczem prawie.
Cała rodzina na ganek wyszła. Janek raz jeszcze skłonił się wszystkim, na bryczkę wskoczył, konie ruszyły, a ojciec, matka i siostry stali przed domem, dopóki bryczka nie zniknęła w zakręcie lipowej alei.
Noc była piękna, letnia, przezroczysta niemal. W łagodnym jej półcieniu i półświetle od gwiazd i księżyca, można było dostrzedz i wieżyczkę kościelną i rzekę szemrzącą tajemniczo, rzekę, której