Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i życia wiejskiego zapragnął, topi zapracowane pieniądze, klnąc ziemię, z którą się zupełnie obchodzić nie umie; a są jeszcze i spekulanci, co na handel majątki kupują, rok posiedzą, obniszczą i znów w inne ręce puszczają, byle grosz jakiś zarobić.
Takich folwarków jak Zarzecze, co przetrwały klęski i podźwignęły się z ruin o własnej sile, niewiele — ale też co prawda — i niewielu było takich ludzi jak Dyrdejko nieboszczyk, pracowitych, konsekwentnych, wytrwałych. To też owa garstka tych ocalonych weteranów niedoli trzyma się z sobą krzepko, złączona wspólnością tradycyi, celów i przekonań — i żyje w swem kółeczku patryarchalnie, podawnemu, krzepi się nawzajem i wzmaga.
W tej właśnie sferze żyli i państwo Karolowie, z niej pochodzi ów gość w Zarzeczu częsty, na którego Helenka dobrem oczkiem spogląda, w tej sferze i Władzia na swojego trafi — i Janek kiedyś towarzyszkę znajdzie.
Węzły przyjaźni i harmonii zacisną się mocniej, szereg bardziej zwartym, bardziej ściśniętym się stanie — i ugruntuje się braterstwo z krwi, z przekonań i z ducha, braterstwo pracy i zacności.

. . . . . . . . .

Słońce zaszło pogodnie, na niebie gwiazdy już jaśnieją, cichy wietrzyk szeleści listkami. Noc nastaje cicha, pachnąca. Gdzieniegdzie jeszcze we wsi światełko miga w chatach, a we dworku we wszystkich oknach jasno.