Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wtem koło od bryczki gwałtownie uderzyło o kamień. Michel omało z kozła nie spadł, a sam pan Jankiel, skutkiem niespodzianego wstrząśnienia, odrazu oczy otworzył.
W blaskach zarumienionej jutrzenki ujrzał swoje ukochane miasteczko. Było ono równie brudne, równie brzydkie jak wczoraj. Bure kozy przeglądały się w kałużach, w niektórych domach okiennice już otwierano, wróble grzebały w śmieciach, a szynkownie otwierały swe gościnne podwoje...
Jankiel poznał, że był ofiarą snu przykrego, że wszystko dotychczas pozostało jak dawniej. Poprawił więc czapkę na głowie, uśmiechnął się szyderczo i rzekł zcicha, jak gdyby w odpowiedzi marom sennym:
— Nie tak to prędko jeszcze...






IX.

Zbliża się czytelniku, chwila, w której opuścimy już Zarzecze i jego mieszkańców; lecz aby wykończyć ten obrazek, aby go módz ostatecznie zamknąć w ramki niewykwintne, proste i skromne, jak ciche życie wioskowe, należy jeszcze kilka szczegółów uzupełnić.