Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A dziś?
— A dziś? proszę wielmożnego pana, co to jest dziś? Czy to szwiat jest? czy to życie jest? Przyjdzie żydek do dworu, to szlachcic bardzo z wielgiem delikatnoszczem: — panie Jankiel, panie Szmul, każe jemu szadać na ksiesło!
— To właśnie dobrze, to grzecznie.
— Proszę pana, co z tego szedzenie, jak nie ma jedzenie? Un mi każe szadać, un mi mówi panie, a jak przyjdzie do interesu, to un jest takie twarde jak gnat, co jemu i z psieproszeniem wielmożnego pana, nawet pies nie ukąsi. Przy takiem politykiem to cała zguba jest!
Rozśmiał się pan Karol — a Jankiel dalej rzecz swoją prowadził:
— Prawdziwe ślachte — mówił — mało już gdzie tera jest; co buło najlepsie, to spsiedali ich na licytacye za bardzo kiepskie pieniądze; a co sze ostało, to niech Bóg zabroni! sama bieda! a te drugie co jest, te nowotne, to jest takie ludzie, co sze przy nich nikt nie dorobi. Ny, choć przez urazy wielmożnego pana, ten stary rządca, co buł tu, co już umarł, to un co dobrego zrobił?
— Wszystko jak najlepiej, mój panie Janklu, majątek utrzymał, z długów oczyścił, gospodarował dobrze, czegóż pan chcesz więcej?
— A dla czego un taki mądry buł? bo pół majątku między chłopy poprzedał! wielgie mecyje! cieszył sobie co mu się ostało kołnierź i z rękawami, jak sprziedał prawie całe kapote!..