Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A kto?
— Un znów sze pyta! Widzieliśta przecie, że sam wielemożny nasz pan sekwestrator! A czy wy miarkujeta Marcinku, gdzie un pojechał?
— Gdzie? pewnie na jarmark z temi koniami.
— Ny, ny — un tam na dworze zrobi dobrego jarmarku, całe licytacye nawet!
— To bez to on tyla koni prowadzi?
— To znowu jest inna chwestya. Ten pan, to trzeba wam wiedzieć, nie ma żadne żone, ani swoje służbe, tylko co jednego furmana, to bez to un nie może ostawić w domu swój dobytek, więc zabiera jego ze sobą — un zawsze tak jeździ, może dla tego coby jemu buło weselej, a może tak sobie dla swoje fanaberye, to jego nie bardzo drogo kosztuje. Ny, ale co nam do tego, ja w am tylko powiadam, że my możemy zrobić bardzo dobry interes!
— A jakize to?
— Oj, żeby ja tak szczęście miał, jakie wy macie ciężkie głowe mój Marcinie, ja sobie nawet dżywuje co was sołtysem zrobili z takiem głowem! a może jeszcze na wójta was wykierują!?
— Ha, jak wypadnie być — to się i będzie.
— Oj waj, będzie! a co wy będzieta z kancelaryą robili, kiedy wy nie wieta co z pieniędzmi robić? A wy macie Marcinku pieniądze, ładne pieniądze macie!
— Musi rachowałeś zydzie moje pieniądze?