Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozwalał mu przeglądać w gazecie ceny zboża i okowity.
Wszystko to czynił pan Jankiel z powagą, właściwą obecnemu jego stanowisku.
Właśnie i teraz się na rynek wybierał. Czapką aksamitną głowę nakrył, zakrzywioną laskę wziął w rękę i już przestępował próg swego domostwa, gdy od podwórka wpadł zadyszany żydek, wrzeszcząc zdaleka:
— Reb Jankiele, Jankiele! sy du a grojse nowine!! a sołche czekawe sache!!
Pan Jankiel, jak na poważnego męża przystało, ciekawości wielkiej nie okazywał. Spojrzał tylko na chłopaka badawczo — i lakonicznie zapytał:
— Ny?
— Aj waj! — wołał żydziak — a Zarzieckie purec ist os de zagranice cygekimt!
Jankiel uśmiechnął się nieznacznie, potem do głębokiej kieszeni sięgnął, a dobywszy z niej czworaka, dał go chłopcu za pomyślną nowinę.
Winniśmy teraz objaśnić, dla czego ta wiadomość mogła być interesującą dla Jankla — i dla czego wywołała ona wielkie ożywienie w całej zabłoconej mieścinie. Obywatele-handlujący przyjęli ją z wielką radością, nie dla tego wszakże, żeby ich tak szczęście cudze miało wzruszyć gwałtownie, lecz raczej z powodu, że przyjazd pana Karola przynosił im jakiś promyk nadziei. Od lat kilku-