Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



KKrwawiło się słońce na zachodzie. Zapadało ono za las, rzucając na niebo odblask czerwony jak łuna odległego pożaru.
Chłopi mówili że się wietrzny dzień zapowiada na jutro, a mieli słuszność naprawdę, bo już to nie od dzisiaj wiatr szalony się miotał i wiał biednym ludziom wprost w oczy; zdzierał poczerniałą słomę ze strzech, a tak wył szkaradnie, jak zgłodniałe wilczysko wśród zimy.
Kalendarz mówił że jest wiosna, ale jej znać nie było — taka jakaś żałobna i zapłakana przyszła w tym roku. Na polach pokazał się pług tu i owdzie, wychudzone bydło ciągnęło z pastwisk, skowronek śpiewał wprawdzie, ale nikt mu nie wtórował na ziemi, bo nie do śpiewania było ludziom w tych czasach.
Smutnie szumiała złota wierzba nad wodą i brzoza przy gościńcu, a między ludźmi znać było przygnębienie ciężkie. Były całe obszary pól leżących odłogiem, zaniedbanych oddawna. Pług nie