Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma tylko, ale nie chce na świecie żyć próżno, nie chce, żeby majątek przejadał. Wróci on do was, wróci niezawodnie, przyrzeczono mu to, ale jeszcze czekać trzeba. To właśnie my myśleli oba, żeby on przez ten czas uczył się, do szkoły rolniczej chodził — ot, i po to ja jego do Belgii zawiozłem, droga pani. On tam nauczy się i jak z powrotem przyjedzie, to gospodarzem prawdziwym już będzie. On znajdzie śroki na edukacyę dzieci, na spokojny kawałek chleba na starość. Tak, tak, droga pani, nie płacz że go jeszcze nie widzisz, on powróci, ale powróci już innym, odrodzonym — i będzie pożytecznym tobie pani, dzieciom... i krajowi całemu. Już może moje stare oczy nie zobaczą tego, lecz wy młodzi zobaczycie, zobaczy to maleństwo, w którem dzisiaj cała wasza nadzieja i ufność...
Długo tak prawił stary żmujdzin, aż się już i jutrzenka zarysowała na niebie, a za nią blade światło do pokoju zaczęło się wciskać.
Pani Karolowa spostrzegła się dopiero, że czas tak szybko przeleciał, a starowina potrzebował przecież wypoczynku po drodze.
Prosić go więc zaczęła, by na spoczynek się udał, by kości nieco po uciążliwej drodze wyprostował.
Żmujdzin z trudnością dźwignął się z krzesła i ciężkim, chwiejnym nieco krokiem, do oficyny poszedł. Pani zamknęła się w swoim pokoju, przed natrętnem światłem dnia zasłoniła roletę i po-