Strona:Klemens Junosza - Z mazurskiej ziemi.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zguba nasza, każdy był do wszystkiego zdatny, a jak do czynu przyszło... et! lepiej o tem nie mówić...
— Rzeczywiście, panie, gorzka to prawda.
— Widzisz pani, gorzka, ale pożyteczna, nauka w niej jest, nauka, jak dzieci do życia sposobić, jak się starych przesądów pozbywać, jak ludźmi być i po ludzku rzeczy rozumieć. Ot, weźmij pani naprzykład choćby ziemian tylko, gospodarzy. Byłże który gospodarzem naprawdę? wiedział-że dla czego pszenicy po pszenicy siać nie można? ot, robiło się takoż jak pradziadki, jak dziadki, ta sprzedało się żydom co Bóg zarodził, a zresztą nic, nic więcej. Karolek panią serdecznie prosić kazał, żeby Janka uczyć praktycznie, że jeśli gospodarzem być zechce, żeby fachowym był koniecznie, żeby kształcił się na to.
— Czyż ja wiem, co z niego będzie? takie dziecko...
— No, no, nie teraz, później; ale tak prosił, tak prosił, że na co pani chcesz chowaj go, aby chowaj dobrze!... Ma li szewcem być, niech umie buty szyć, niech na skórze się zna, niech wie gdzie sprzedać swój towar, bo to grunt, pani kochanieńka, to grunt! bez tego żyć nie można. Życie dziś twarde, paniusiu, jak krzemień...
— O twarde! zaprawdę, strasznie twarde jest ono.
— Tembardziej, pani. Ot i Karolek nasz tak rozmyślił, chociaż kaleka teraz biedak, jednę rękę