Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szepnąwszy te słowa staremu, pobiegł na chór. Zaraz też i ksiądz ze mszą wyszedł, poprzedzony przez Grzędzikowskiego, który niósł mszał.
Zaczęło się nabożeństwo. Nie wiele ludzi było w kościele, dźwięki organów rozlegały się poważnie.
Piotr nie mógł się modlić, cała jego uwaga zwrócona była na grę i śpiew Jasia. Stary zachwycał się każdą nutą i szczęśliwym się czuł, że pociechy takiej ze swego sierotki doczekał.
Gdy się nabożeństwo skończyło, pospieszył na schody które na chór wiodły i spotkawszy schodzącego Jasia, pochwycił go w objęcia, uściskał i rzekł ze łzami w oczach:
— Niech Cię Bóg błogosławi, moje dziecko, rośnij na chwałę Jego i na pożytek ludziom!.. a teraz, — dodał po chwili, chodźmy do kanonika.
Zatrzymali się chwilkę przed plebanią, nie chcąc księdzu przeszkadzać przy śniadaniu, ale on dostrzegł ich przez okno i zawołał:
— Chodźcież tu Piotrze!... czekam na was... a i ty mały organisto chodź także.
Weszli nieśmiało i zatrzymali się przy drzwiach.
— No chodźcież bliżej, — rzekł ksiądz, — chodźcie. Spocznij sobie Piotrze, siadaj — a ty Jasiu powiedz w kuchni, żeby dwie szklanki herbaty przynieśli. Cóż staruszku, jakże ci się podróż powiodła?
— Jako tako, księże kanoniku, ale naprzód muszę podziękować za opiekę nad Jasiem. Mało mi serce nie wyskoczyło z radości gdy słuchałem jego grania.
— Nie mnie dziękuj, — rzekł ksiądz, — ja się do tego niczem nie przyczyniłem.
— Zawszeć opieka łaskawa, dobre słowo, troskliwość...
— Nie na wieleby się to wszystko przydało, gdyby chłopak był ladaco. Tu się trafiło na dobry grunt, a zatem