Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już późno, nie chcę go po nocy niepokoić. Jutro zaś jak doczekamy, po mszy świętej.
— O ósmej, dziadziu, będzie wotywa przed Matką Boską — ławnik Dmuchała zamówił. Obaczy dziadzio, będę służył do mszy — albo nie! poproszę organisty żeby mi grać pozwolił. Grzędzikowski posłuży...
— To ja ci chyba będę kalikował, — rzekł z uśmiechem Piotr.
— Ej nie... jest od tego stara Jędrzejowa, co po proszonem chodzi — a dziadzio będą sobie klęczeli przed ołtarzem. Po wotywie zaśpiewam „Witaj Królowo!“ bo to msza za dusze zmarłe, tylko nie w czarnym ornacie, bo widzą dziadzio, nie w każdy dzień czarny ornat brać można i właśnie jutro nie można...
— A zkądże ty wiesz takie rzeczy?
— Uczę się dziadziu. Organista powie to i owo, kanonik też trochę i zawsze wiem jakie aparaty naszykować. Sam wyjmuję z szafy co potrzeba.
Piotr uśmiechnął się i brodę pogładził.
— Dobrze, moje dziecko, — rzekł. — Obaczymy jutro — a po mszy świętej pójdę do kanonika i poproszę żebyś był na dwa dni zwolniony...
— Na co? — zapytał Stępor.
— Woda teraz duża, — odpowiedział Piotr, — trzebaby rybek nałapać.
Chłopak aż w górę podskoczył z radości.
— Aj! to dobrze! to dobrze! popłyniemy het czołenkiem jak dawniej, het, aż do krośnieńskich stawów.
— A bezemnie często chodziłeś na ryby? — spytał Piotr.
— Przynosił czasem drobiazg, — odpowiedział Stępor.
— Et dziadziu, co to za ryby! na wędkę czasem się parę okońków złapało... albo, tak oto, garścią wybrało się z nor kopkę raków dla kanonika.