Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Aleć bo wam broda zarosła jak dziadowi, i po drugie rychtyk wprost słońca stoicie, że cały blask na was idzie. Ano, mój Piotrze, moi kochani, jakże się macie? gdzieście wędrowali przez te czasy, co się z wami robiło?
Przywitali się poczciwie, a Piotr rzekł.
— Wędrowałem ja daleko. Byłem nawet w Warszawie i za Warszawą i na Jasnej górze... myślałem że już was oczy moje nie zobaczą, aliści Pan Bóg miłosierny doprowadził mnie jakoś do Biednowoli, we zdrowiu.
— A my tęsknili za wami, wspominaliśmy często.
— Bóg zapłać.
— I moja kobieta i Magda i dzieci — a już najbardziej ten oto wasz sierotka Jaś.
— Pamiętałem i ja o wszystkich i dla każdego pamiątka się znajdzie w tej torbie. Jakżeż, zdrowi u was wszyscy?
— Zdrowi, Bogu dziękować.
— A Jaś?
— Ho, ho, mój Pietrze, lepsze wy mieli oczy niż cała wieś! Wszyscy tego chłopca głupim Jaśkiem nazywali, a on pokazał co umie.
— Zwojował co? — zapytał Piotr z przestrachem.
— Gdzie zaś! owszem, właśnie że porządny chłopak i kiedyś będzie z niego pierwszy organista. On i teraz już gra pięknie. Jak raz organista zaniemógł, to Jaś przez całą Sumę grał i śpiewał, aż się ludzie wydziwić nie mogli, jako że taki nieduży chłopczyna — a u kanonika Jaś oczko w głowie, i nie dziwota... Chłopak sprawny, posłuszny, i do mszy posłuży, i w kościele porządek zrobi i śpiewać umie po łacinie jak stary. Bardzo go kanonik lubi, bardzo.
— Pocieszyliście mnie Janie, dobrą powiedzieliście mi nowinę.
— Wy zawsze Piotrze za tym znajdkiem.
— Nie znajdek ci on, nie, tylko nieszczęśliwych rodzi-