Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Budziła się ziemia ze snu zimowego. Słońce przygrzewało, śniegi stopniały, zazieleniły się łąki i pola, drzewa puściły pączki. Biała brzezina pokryła się zielonemi listkami, z wierzby już można było fujarkę wykręcić — i kwiatuszki drobne, wiosenne, wychylały się z pomiędzy trawy.
Wesoło świergotało ptastwo. Szare skowronki ważyły się w powietrzu, jaskółki uganiały się nad wodami, bociany już do gniazd swoich przyleciały z klekotem.
Po polach chłopi orali, a za każdym pługiem wrony szły, pędraki ze świeżej roli zbierając — po pastwiskach i lasach bydło klekotkami dzwoniło, a czarne chłopskie owieczki szczypały młodą trawkę na ugorach.
Rzeczka biednowolska płynęła żwawiej i raźniej, gdyż ją wiosenne wody zasiliły, i srebrna jej fala migotała połyskliwie ku słońcu. Głębia była taka, że nawet most trzeba było zreperować, gdyż w bród trudno się było przeprawiać — koła się całkiem w wodę chowały.
Już się ku wieczorowi miało, gdy na drodze od miasta ukazał się starowina nieduży, przygarbiony trochę i szedł powoli, podpierając się tęgim kijem sękatym.
Widać że podróżny człowiek był i że zdaleka szedł, bo przez ramię miał przewieszoną sakwę zgrzebną, pakowną, do-