Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mendel wyrwał go z zadumy.
— Ny, panie adwokacie, — rzekł, — panowie biednowolskie gospodarze czekają.
— Ja też czekam, — odpowiedział pan adwokat.
— Na co pan czekasz?
— Na pierwszy paragraf; ja potrzebuję wiedzieć co mnie z tego interesu przyjdzie?
— To prawda, — rzekł Mendel; — hej panowie gospodarze, pan adwokat potrzebuje wiedzieć paragraf pierwszy, co jemu z tego interesu przyjdzie?
— Niby jak? — zapytał sołtys.
— Jak? co to za kwestya? Czy wy znacie pierwszy paragraf od francuzkiego kodeksu?
— Jakiż to tam paragraf?
— Niech pan adwokat sam przeczyta.
Żydek poprawił okulary, odkrząknął i wpatrując się w książkę rzekł:
— „Pierwsze statje: adwokat. Kto chce dzieło, ma płacić adwokat“. Rozumiecie co to znaczy? To znaczy że bez adwokat nie może być sprawa, bez pieniędzy nie może być adwokat.
— Słuchajcie-no ludzie, — odezwał się Stępor Jan, — co on nam opowiada o sprawie? Gdzie tu jaka sprawa?
— Nu — a jak?
— Sprawa, na moje chłopskie pomiarkowanie, wtedy jest, jak się kto z kim wadzi i jak się niby ciągają po sądach, a my tu żadnej zwady nie mamy. Skoro biedrzański dziedzic chce nam las dać, a my zaś chcemy go z serwitutu wypuścić, to sprawy w tem żadnej nie ma.
— Oj waj, — odezwał się żydek w okularach, — na wasze chłopskie miarkowanie to nie jest sprawa, na moje jest sprawa, dla tego że sprawy dubeltowe są: — jedne kłócące, drugie godzące... a każda jest sprawa.