Strona:Klemens Junosza - Z antropologii wiejskiej (nowa serya).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek, tylko z wami stała się taka omyłka, że zamiast kawałek głowy, to macie na plecach worek piasku.
— Nie dogaduj żydzie, ej! nie dogaduj, póki dobry jestem. A skoro u układzie i o lesie mowa, skoro wszystkie gospodarze mają radzić, to i ja będę.
— Na co? kiedy wy nie chcecie układu, nie chcecie znać ani lasu, ani nawet pieniędzy, wy nic nie chcecie.
— Może i chcę.
— Aj waj! morze to bardzo szerokie i bardzo głębokie jest; może to jest całe morze!
— Kupić nie kupić, potargować wolno.
— Macie recht. Chodźcie do drugiej izby. Tylko podług mego pomiarkowania, to dziś z tego układu wielka pociecha nie będzie.
— Dla czego?
— Oj, z naszymi chłopami to ciężki interes jest. Oni naprzód zaczną sobie drapać głowę, potem będzie jeden na drugiego patrzył, potem będą słuchali co kto powie, potem będą robić wielką radę ze swojemi babami, a potem... potem to oni pójdą spać. To taki jest z chłopami interes. Oj, ja ich znam, żebym ja tyle szczęścia widział, ile ja już chłopów widział.
— Niechno się Mendel nie boi, skoro chłopi obaczą że interes dobry jest, to się zmiarkują prędko.
— No, no.
— Obaczycie.
— Obaczymy, ale nie bałamućcie już, chodźmy.
Weszli do drugiej izby, gdzie przy stole założonym papierami, siedział pan „adwokat“.
Był to chudy, mizerny żydek z rudawą bródką, w niebieskich okularach na nosie. Zagłębiony w czytanie jakiejś książki, którą „kodeksem“ nazywał, wcale nie patrzył na zgromadzonych.