Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pachnie, brukiewka pyszności, tylko jeść i Bogu dziękować, że jest co. Zapraszam też, zapraszam, ale jeżeli do gustu nie przypada, jeżeli się nie podoba... to trudno... przeboleję to sercem, ale z kieszeni nie dołożę nic, nic panie mężu, ani grosiczka, ani szelążka, bo ja pieniędzy na wyrzucenie nie mam, a czasy bardzo ciężkie, jak mężowi zapewne wiadomo. Mięso drogie, węgle drogie...
Odwróciła się do służącej.
— Sprzątaj Małgorzato — dodała z westchnieniem — pan na nasz obiadek nie łaskaw.
Małgorzata uśmiechnęła się i pomyślała, że panowie wogóle są bardzo grymaśni, bo i nieboszczyk, jeżeli tylko mógł co na mieście zjeść, to zjadł, a potem się od domowych obiadów bólem zębów wymawiał.
Wszyscy oni jednakowi są ci panowie, wszyscy grymaśni, co do jednego, ale ten może największy ze wszystkich. Po obiedzie pan Andrzej byłby napisał ów piorunujący list do Januarego, ale czasu nie miał, trzeba było albowiem iść do hypoteki, tam zeszedł mu czas do godziny piątej po południu. Przed gmachem sądowym pożegnał żonę, tłómacząc się, że ma bardzo pilny interes i aczkolwiek zwykle chadzał pieszo, gdyż był dość oszczędny, wsiadł do dorożki i kazał się wieźć na Leszno, co koń wyskoczy. Wyskoczył przed domem, w którym przez