Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swędzenie nosa nie umarł i że byłoby do życzenia, żeby się panna przetrzęsła.
Doktor wysłuchał tej relacyi z cierpliwością przedziwną, za którą złoty medal daćby mu należało, zadał pannie Ernestynie kilka pytań, nie męczył jej długiem badaniem.
— I cóż pan konsyljarz powiada? — zapytała strapiona matka.
— Niesłusznie pani potępia — odrzekł — tego lekarza staruszka. Nie zbyt on się wykwitnie wyraża, mówiąc, że należy pannę «trząść» — ale w gruncie rzeczy ja jego zdanie podzielam. Córce pani żadne niebezpieczeństwo nie zagraża i jestem bardzo szczęśliwy, że mogę obawy pani najzupełniej rozproszyć — że zaś przejazdka i kilkotygodniowy pobyt w ładnej miejscowości, u wód, zrobiłyby młodej osobie bardzo dobrze, to fakt...
— Więc pan zaleca wyjazd?
— Radzę.
— A lekarstw żadnych?
— Nie trzeba.
— A dokąd wyjechać? Kiedyś, kiedyś, miałyśmy zamiar udania się do Szczawnicy... tam podobno zbiera się bardzo dobre towarzystwo.
— Więc niech panie jadą do Szczawnicy.
— Dobrze — rzekła ciotka Klotylda — ale będę