Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Istotnie pan Seweryn po kilku kieliszkach węgrzyna zarumienił się i wyglądał bardzo dobrze.
— Ja jej — mówił — zapiszę cały mój majątek, a będę dla niej opiekunem i mężem jak najlepszym.
Podali sobie ręce dwaj przyjaciele i ucałowali się na zgodę.
Właśnie kiedy to się działo, Klocia miała ogromne powodzenie na wieczorku u ciotki i ani domyślała się nawet, że los jej został postanowiony i że będzie miała męża, który wszystkie swoje tańce, wirowe zwłaszcza, dawno już najsumienniej odtańczył, a teraz może już tylko używać umiarkowanej przechadzki w... polonezie, po wincie.
Klocia kończyła rok siedemnasty życia w styczniu, a kurs nauk na pensyi miał się skończyć w czerwcu, kurs był zatem o kilka miesięcy młodszy. Rzecz prosta, że młodsi ustępują starszym, przeto Klocia opuściła pensyę w grudniu, zrzekłszy się patentu i nagrody za matematykę, a w styczniu została panią Sewerynową.
I znów miała ciężkie życie. Nie dlatego, żeby jej było bardzo źle w małżeństwie, przeciwnie, pan Seweryn bardzo ją szanował i traktował nie jak świeżo wypuszczoną z klatki pensjonarkę, ale jakby szanowną i sędziwą przełożoną zakładu naukowego. Regularnie na dzień dobry, po obiedzie i na dobranoc całował ją w rękę, uczył ją grać w winta i obiecy-