Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Urodziła się na wsi i, jak sama powiada, od chwili przyjścia na świat ciągle ma ciężkie życie.
Jeszcze nie ukończyła trzech lat, przyjęto już do niej bonę. Była to tęga i silnie zbudowana dziewica ze Szwajcaryi, bona — dubeltówka, posiadała albowiem dwa języki: francuski, niezupełnie poprawny, i niemiecki, zupełnie niepoprawny, mówiła albowiem niezupełnie, dla obu zaś tych języków miała akcent wspólny. Że przy tem odznaczała się temperamentem nieco popędliwym i że nie wymawiała sześciu liter z alfabetu, przeto nie brak jej było kwalifikacyj na wychowawczynię początkową dla dzieci płci obojga, a zwłaszcza dla dziewczynek.
Do ośmiu lat życia Klocia była pod kierunkiem panny Berty, która, niby energiczny młynarz ziarno do kosza, wsypywała w jedno różowe uszko dziecka słówka francuskie, w drugie niemieckie; specjalna zaś mistrzyni, daleka kuzynka ojca Kloci, zaszczepiała jej codzień w drobne paluszki bakterye fortepianowe.
Inne przedmioty wykładała mama. I trwało to przez lat kilka bez przerwy, ale później mama umarła, kuzynka odjechała, a pannę Bertę ktoś wykradł, ojciec przeto, nie mogąc podołać ciężarowi wychowania dziewczynki, oddał ją na pensyę do Warszawy.
I tu znowuż zaczęło się dla Kloci ciężkie życie.