Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie i skaptować, abym kogoś z pośród was wyróżnił i obdarzył go milionami. Zdaje mi się, że nie zaprzeczysz, iż tak było.
Młody człowiek schylił głowę i milczał.
— Powiedz-że, czym źle widział? — spytał pan Dominik.
— Niestety, muszę przyznać, że tak było.
— Jechałem na wieś z radością; odzywał się we mnie głos krwi, bliższych nad was krewnych nie mam. Jechałem tedy, jak ci mówię, z radością; pierwsze dni pobytu zachwycały mnie poprostu, zdawało mi się, żem odmłodniał przy was, ale ujrzawszy do czego zabiegi zmierzają, poznawszy żądania, wystosowane bądź wprost, bądź ubocznie, doznałem pewnego rozczarowania i powróciłem do domu smutny. Kładę nacisk na ten wyraz, powróciłem smutny, nie zagniewany, gdyż długie życie i doświadczenie nauczyło mnie pobłażliwości i wyrozumiałości dla ludzi. W niedługim czasie przyjechałeś i ty do Warszawy. Tłómaczyłeś mi, że masz tu jakieś ważne interesa, co wszakże prawdą nie było, tyś przybył do mnie.
— Prawda.
— Wyraziłeś żądanie twoje jasno, chciałeś żebym ci pożyczył znaczną sumę i gdybym ci ją był dał, zgubiłbym cię, biedaku, bezpowrotnie... Cierpliwości, cierpliwości kochanie. Ze sposobu, w jaki