Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

częły się do mnie zgłaszać synowice, obdarzać upominkami, garnąć mnie do siebie. Ostatecznie człowiek ma serce. Do brata urazy nie żywiłem oddawna i gdyby był chciał tylko, pojednałbym się z nim najserdeczniej. Umarł, przepadło. Dla dzieci jego zawsze byłem życzliwy; nie zrobiłem do nich pierwszego kroku, gdyż mi nie wypadało — jam starszy przecież. Zgłosiły się dopiero niedawno. Lepiej późno, pomyślałem sobie, aniżeli nigdy. Zaproszony, pojechałem na wieś. Jak mnie przyjmowano, wiesz, ale przekonałem się niebawem, że niema karesu bez interesu.
— Doprawdy...
— Nie zaprzeczaj. Może się tego wstydzisz, ale przecież tak było. Terenia, której pod względem materyalnym powodzi się bardzo dobrze, gdyż ma męża człowieka rozumnego i oszczędnego, chciała pieniędzy na postawienie nowego domu, pomimo, że ma mieszkanie bardzo dobre i wygodne. Oczywiście, choćbym miliony posiadał, grosza bym na taki cel nie dał; Helenka żądała pomocy na oczyszczenie majątku z długów, w które weszli z powodu życia nad stan i niepotrzebnych wydatków; twoja matka wreszcie, chciała mieć fundusze na wprowadzenie w świat ciebie i twego brata — wszystkie i wy wszyscy, mówię o dzieciach mych synowie, staraliście się, aby mnie wszelkiemi siłami zjednać