Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pozór dziwny objaw wytłómaczyła dokumentnie, dowodząc, że dla tego jeszcze utrzymuje się przy życiu, że ją zmartwienia wyniszczają, że chociaż się wydaje tęgą i korpulentną, ale czuje w sobie wielką suchość i coraz musi gardło szklaneczką piwa odwilżyć.
— I dawno byłabym już zmarła — rzekła w końcu — ale mi te szelmy sługi nie dadzą! Człowiek zawsze ma z niemi ambaras i zmartwienie... zjeść nie dadzą spokojnie, przespać się, a cóż dopiero umrzeć spokojnie.
— O też pani opowiada! — wtrącił szewc pijany — umrzeć nie dadzą.
Wyniknęła z tego powodu sprzeczka, ale za sprawą Grzegorza, porozumienie nastąpiło wkrótce i towarzystwo bez przeszkód żadnych zabawiało się w wielkiej harmonii.
Grzegorz chciał wracać do swego pana, ale że ledwie się na nogach trzymał, więc go uprzejma gospodyni zaprowadziła do swego mieszkania, znajdującego się tuż przy zakładzie i tam eks-woźny, rzuciwszy się na sofkę, mocno usnął.
Wicuś po raz pierwszy od tygodnia udał się do hotelu, gdzie się był zakwaterował. Wypoczął trochę, odświeżył się, przebrał, i usiadłszy przy oknie, zaczął rozmyślać. Przypomniał sobie całą historyę znajomości swej z dziadkiem, którego dawniej pra-