Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan radca nie wspominał o tem, ale jednak coś mi się zdawało — i teraz gdy pan wspomniał o sumie sierocej, odrazu pan Marcinkowski przyszedł mi na myśl.
— A więc tak, domyślny jesteś. Sierotka dziś już jest panną dorosłą, skończyła edukacyę, a mieszka u poczciwych ludzi, którzy chociaż za pieniądze, zajmowali się nią jednak jak własnem dzieckiem i zajmują dotychczas. Nieboszczyk ojciec jej, przed śmiercią, powierzył mi swój cały kapitalik, piętnaście tysięcy — wprost oddał mi go do ręki, bo już na formalności czasu nie było. Wziąłem, obracałem nim jak mogłem i podwoiłem go przez lat piętnaście. Obecnie, ponieważ jestem stary już i nie tęgiego zdrowia, ulokowałem tę sumę na jej imię — i ciężar z serca mi spadł. Mogę umierać spokojnie.
— Pan radca jeszcze może żyć Bóg wie jak długo.
— Zapewne; mogę żyć, a mogę i nie żyć. Com sobie postanowił — spełniłem, dziewczyna majątek ma i na łasce nie będzie.
— Z takim posagiem, proszę pana radcy — a jeszcze przytem, jak słyszę, edukowana i pewnie nie brzydka.
— Piękna co się zowie.
— To też to... taka długo nie posiedzi. Co najpierwszy obywatel może się o nią starać.