Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mógł z nim porządnie, w cztery oczy pomówić i wynalazłem polowanie na kaczki. Przyzna mama, że myśl genialna. Czyż nie prawda?
— Bardzo, bardzo genialna, moje dziecko.
— W pierwszej chwili miałem niejaką obawę, że nie przyjmie zaproszenia, ale, nadspodziewanie, przyjął bez wielkich trudności. Jedziemy zaraz po obiedzie. Józio weźmie na siebie całe urządzenie tej zabawki. Ja zaś mam nieodstępnie towarzyszyć dziadkowi. Będę go bawił przyjemną konwersacyą i, ma się rozumieć, nie zapomnę o celu głównym.
— Ty jesteś dzielny chłopiec — rzekła pani Julia.
— Cóż z tego, moja mamo — odpowiedział Wicuś — choćby nawet tak było, jak mama powiada, gdzież tu pole do rozwinięcia zdolności?
— Mój Wicusiu, wszystko to bardzo dobrze, stryjaszek widocznie nam sprzyja i jest dla nas niesłychanie uprzejmy, widocznie okazuje nam swoję sympatyę, ale ja, pomimo tego wszystkiego, ja się obawiam.
— Czego, mamo?
— Pani Sewerynowa mnie niepokoi.
— Kto?! Sewerynowa, czy mama żartuje?!
— Bynajmniej, moje dziecko, mówię zupełnie seryo. To bardzo chytra kobieta, a tem niebezpieczniejsza, że układna, taktowna i taka, co to na po-