Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kredyt kosztuje bardzo drogo, a żydzi od tego są, żeby darli. Przypomnij sobie jednak, że przed paroma tygodniami tenże sam Gliksman mówić nawet o interesie nie chciał, a teraz jest tak wyjątkowo uprzejmy. Czyż nie tak?
— A no, tak...
— A komuż to zawdzięczasz?
— Przedewszystkiem Gliksmanowi.
— A wiesz co mężu, nie warto się poświęcać dla rodziny...
— Alboż co?
— Ty Gliksmanowi zawdzięczasz jego względność? Gliksmanowi? więc nie mnie?
— Tobie?
— Nie mojej dyplomacyi? Nie temu że pojechałam do Warszawy? że przypomniałam się pamięci stryja Dominika? Że tenże stryj Dominik, na skutek mojej prośby, przyjechał i bawi w naszej okolicy, dzieląc czas między Suchą Wierzbą, Zawrotki i Wolą Kociubską. Oh, bardzo krótkowidzący jesteś, mój panie! Gliksman z pewnością nie skusiłby się na twój głupi rzepak — ale zaimponowała mu obecność milioniera.
— Oh, oh, milioniera!
— A więc człowieka, posiadającego krocie. Żydzi doskonale znają się na tem; wiedzą oni, że pan Dominik jest bogaty, że jest moim rodzonym stry-