Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A on pyta się jeszcze, w czem miałam słuszność. Wiesz co, że to jest niesprawiedliwość, przechodząca wszelkie wyobrażenie!
— Przepraszam cię, moje dziecko, ale dalibóg nie mam pojęcia, o co ci właściwie idzie? Co chcesz abym ci przyznał?
— Skromną moją zasługę; chcę ażebyś potwierdził, że gdzie męzka głowa poradzić nie może, serce słabej kobiety działa skutecznie. Przyznajesz, czy nie przyznajesz?
— Przyznaję, dla świętego spokoju i ponieważ tak sobie życzysz, ale głowę mi utnij, jeżeli wiem o co idzie i do czego ta nasza rozmowa prowadzi.
— Nie wiesz, więc ci wytłómaczę. Przedewszystkiem Gliksman, który był twardy jak skała i nie chciał nawet z tobą mówić, naraz zrobił się mięciutki jak wosk i przystał na wszystkie propozycye. Dzięki temu, można już, chociaż w części przynajmniej, pomyśleć o wyekwipowaniu Wicusia i Józia, których przecież dłużej trzymać w domu nie sposób, ponieważ już jest czas, żeby zaczęli bywać w szerszym świecie. Czy nie uznajesz, że tak jest.
— Uznaję.
— Czy nie widzisz, że Gliksman zmiękł?
— Oj — westchnął pan Piotr — zmiękł on, zmiękł, ale żebyś wiedziała, jak mnie obdarł.
— To już trudno. Takie są, niestety, czasy, że