Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A tak, tak, droga pani Janowa, idzie, idzie. Ciekawość, gdzie też taki łazi?
— Może do kościoła.
— Aha! taki by też poszedł!
— Dla czego?
— Wierzyć, czy nie wierzyć, nie wiem — ale mówią, że on dawno już dyabłu duszę zaprzedał, jak Twardowski.
— Czy być może?
— Chytry na grosz on, bardzo chytry, moja pani kochająca, więc jeżeli mu dyabeł dobrze zapłacił...
— Eh, chyba nie. Dwa lata temu sama na swoje oczy widziałam go na roratach, żegnał się po chrześcijańsku.
— To widać później ten handel zrobił.
— Ha, może; kto go tam wie.
— Moja pani kochająca, jego na miliony rachują.
— Patrzcie, a jak u mnie raz dwa jabłka kupował, to targował się chyba z pół godziny, ażem mu powiedziała, żeby sobie poszedł do licha, jeżeli nie chce usłyszeć brzydkiego słowa.
— I poszedł?
— Ale gdzie tam; targował się. Teraz, jeżeli czasem przyjdzie, to już mam na niego sposób. Jeśli się należy trzy, to mu powiem dziewięć, niech się targuje.
— Pewnie, pewnie, moja pani; jeżeli taki nie za-