Strona:Klemens Junosza - Z Warszawy.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak jest, tak, mają też długów po same uszy.
— Czy po uszy, czy nie po uszy, co je to obchodzi. Od tego są mężowie, żeby długi płacili; ale każda żyje jak pani, mieszka jak pani, ubiera się jak pani, jada jak pani — a ja co? Co ja mam? No powiedz, powiedz, co ja mam? Czy kobieta z dobrego domu, żona zamożnego człowieka, matka dorastających córek, może tak żyć, jak ja żyję?
— Zapewne może, skoro ty żyjesz, moja pani. Bogu dzięki, dotychczas jeszcze z głodu nie umarłaś, z zimna nie zmarzłaś, ubrać się w co masz, a co się tycze tuszy, to nie wymawiając, ani nie przymawiając, możnaby ci nawet pozazdrościć.
W rzeczy samej, pani Edwardowa była bardzo pulchna, skutkiem czego ruchy miała powolne, a idąc, przechylała się trochę z boku na bok. Pod względem powierzchowności pani ta stanowiła rażący kontrast ze swym małżonkiem, gdyż pan Edward był wzrostu małego, szczupły, zawiędły, suchy, a pomimo mocno szpakowatych już włosów, nadzwyczaj ruchliwy.
— Przepraszam cię — rzekła — z wielu rzeczy można żartować, ale z cierpienia bliźniego, a zwłaszcza z cierpienia żony, kobiety, dla której, bądź co bądź, masz pewne obowiązki — nie godzi się.
— Czyż jesteś chora?
— Ach! więc i tego nie wiesz, że ta, jak ją żar-