Strona:Klemens Junosza - Złote czasy.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mającego się w tych dniach ukazać Dziennika absurdów politycznych, literackich i społecznych...
— I cóż szanownego pana sprowadziło w moje progi?
— Nadzieja, jaśnie wielmożny panie, nadzieja, że nie raczysz odmówić mej prośbie i zechcesz dzielnem twem piórem...
— Warunki?
— Pięć rubli za wiersz prozy, a sześć i pół za poezję, oprócz tego zapewniam jaśnie wielmożnemu panu tantjemę od dochodu.
— Dobrze to jest, mój panie, lecz powiedz mi zkąd macie zamiar wyciągnąć te dochody?
— Panie, wszedłem we współkę z panem Dumheitsohn z Ozorkowa, właścicielem fabryki perkalu, — pismo nasze będziemy drukowali na płótnie, tak że każdy prenumerator po wypraniu gazety, będzie miał bardzo elegancką chustkę do nosa.
— To dobrze pomyślane...
— Pochlebia mi to, ale nie na tem koniec — do każdego piątkowego numeru, dla prenumeratorów miejscowych dołączymy śledzia wędzonego, prowincjonalni zaś dostaną wartość tej wybornej ryby w markach pocztowych.
— A wiesz pan co, panie Bibulski, podobasz mi się pan za to, — jak uważam umiesz chodzić koło interesów.
— Cóż robić, jaśnie wielmożny panie, w tydzień jedno pismo bankrutuje drugie się podnosi, trzeba umieć konkurować po kupiecku. Gazeta Ryczy-