Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



I.

Pierwsze utarczki poranku z nocą, światła z ciemnością, już się zaczęły na wschodzie.
Jak przednia straż słonecznych promieni, bladawa smuga światła zarysowała się na samym skraju widnokręgu, obejmując część ziemi niby wspaniałym pasem litym, znalezionym w niewyczerpanej skarbnicy starych, ale zawsze nowych cudów przyrody.
Drobne ptaszki w polu odzywać się zaczęły, witając nadchodzący dzień; gwiazdy, mrugając trwożnie, bladły, noc ustępować zaczynała powoli, broniąc panowania swego zaciekle.
Łąki, wody, doliny były jeszcze w jej mocy, ale wieżyczka kościelna, smukłe topole i lipy prastare wydobywały się już z oceanu mroków. Ciemność ustępowała światłu i zdawała się rzucać groźbę złowrogą:
— Poczekaj, ty jasne, ty słońce! ustąpisz mi wieczorem, a mroki moje ogarną świat!
Odwieczna, zawzięta, codzień praktykowana rewolucya i reakcya odbywała się na niebie. Mrok ustępował powoli, nieznacznie, cofał się w porządku, uznając konieczność, ale za wygranę nie dając.