Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pszenica... to zbogaca szlachcica“, ale nie jakieś tam szwabskie perkaliki.
— Panie Onufry! mówisz jak człowiek z przeszłego stulecia!
— Mościa dobrodziejko! ja mówię, co myślę, a czego nie myślę, nie mówię, bo szkoda gęby psuć! Zresztą, alboście wy bardzo mądrzy, albo ja mam kamienną głowę... Wynaleźliście płodozmiany, zrobiłem u siebie płodozmian; wynaleźliście koniczyny i okopowizny, mam i to; konie pasę marchwią, zamiast pszenicy sadzę buraki... no i, jak mi Bóg miły, to już wszystko, co mogłem przemódz na sobie. Spódnic robić nie będę. To jest moje ultimatum, czyli ostatnie słowo... i żeby mi panna Marta w obronie sędzica najpiękniejsze stawiała argumenta, przekonać się nie dam. To już trudno! Nazywam się Onufry Wrzeszcz, jestem sobie zakłopotany szlachcic na obdłużonej fortunie, ale takim chcę zostać usque ad finem, co znaczy po polsku: dopóki mnie dyabli nie wezmą.
— Nikt też pańskich przekonań nie gwałci, ale pozwólże pan i nam także mieć swoje zdanie.
— A miejcie sobie, miejcie choćby sto! Cóż mi tam! Zresztą, nie będę dłużej dysputował, bo czas do domu; przepraszam za kłopot, za to, żem tyle herezyj nagadał, i bywajcie państwo zdrowi!
— Zostań pan na noc, panie Onufry; jutro rano, po chłodzie...
— Nie, kochani państwo. Bóg zapłać za gościnność, ale roboty teraz moc, trzeba wcześnie być w domu.