Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wpadł jegomość nizki, krępy, gruby, o łysej głowie i pełnej, rumianej twarzy, ozdobionej wielkiemi szpakowatemi wąsami.
— Ślicznie! — krzyknął basem potężnym — zachwycająco! Braciszek z siostrzyczką gruchają sobie jak dwa gołąbki, tymczasem wpada jastrząb... Falco omnivorens, mokry jak żaba, głodny jak wilk, i przerywa gruchanie. Jak się masz, panie Stanisławie!... rączki całuję, panno Marto!... albo lepiej nie całuję, bo mam mokre wąsy, jak sum świeżo z wody wyjęty...
— Zkądże się pan tu wziął, panie Onufry? — zapytała Marta.
— Phi! to długa historya, bo trwa od samego rana... rano mi albowiem kazali zapłacić mało sto rubli podatków... Przeszukawszy wszystkie kieszenie, znalazłem dziesięć; prosta więc racya, że pojechałem do miasteczka w celu całowania żyda w brodę... Ja mam w tem taką wprawę, że cmokam ich jak z nut, jak sieczkę rznął! Wolałbym naturalnie całować ładne panny, ale te znowu nie mają zwyczaju pożyczania pieniędzy. Niedobrze to jest, ale jest; a że, jak twierdzi przysłowie: Vana sine viribus ira, co znaczy: kruty ne werty, treba umerty, więc się z losem godzę, płacę, a raczej obiecuję płacić pięć na miesiąc. I dziś więc pojechałem do miasteczka, poromansowałem z Berkięm, kupiłem parę postronków i już miałem powracać, gdy tymczasem stała mi się dość osobliwa przygoda. Jak to mówią, „góra z górą się nie zejdzie, a szlachcic z komornikiem zawsze“. Dziwisz się, panie Stanisławie? W naszem wesołem życiu wizyta komorni-