Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dopieroż musiała rozpaczać, biedna!
— Przy tem, jak rozpaczała, nie byłem, od niej samej też relacyi nie miałem; ale to wiem dokumentnie, że stary Kintz bardzo rozpaczał. Miły zięciaszek nie odszedł z domu z próżnemi rękami i, na pamiątkę, zabrał tam coś z kasy...
— Okropność!
— Ile to tam na pieniądze wynosiło, nie wiem; ale miarkuję, że musiało być sporo, gdyż niemiec do tej pory uspokoić się nie może. No — ale stało się już. Pocieszałem szwaba, jak mogłem...
— Córka zapewne teraz jest przy nim?
— Ale gdzież tam!
— Pojechała zguby szukać?
— I to nie. Owszem, powiedziała, że nawet nie chce znać swego najczulszego małżonka.
— Więc?
— Ano więc, ponieważ jej świat obrzydł, życie się sprzykrzyło, a na ludzi patrzeć nie mogła — wstąpiła do teatru i grywa w jakiemś mieście niemieckiem, którego nazwy nie pomnę. Ojciec podobno nie zgadzał się, ale panna Izabela ma silną wolę, więc ojcowskie nauki nie pomogły. Doprawdy żal mi się zrobiło biednego szwaba.... Stary okradziony, osamotniony, sierota. Chciałem go pocieszyć w granicach mojej możności — to też, oprócz wszelkich kondolencyj ustnych, dałem jeszcze jedną butelczynę za dukata... Miało to skutek taki, że się biedny niemczysko na dobre rozbeczał, jak małe dziecko, i ledwie go mo-