Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ależ daję ci słowo, wujaszku, że zawsze od najmłodszych lat coś mnie do wsi ciągnęło; musiałem jednak stłumić w sobie zachcianki, bo, jak wiadomo, życie to tyran, który oppozycyi nie znosi. Człowiek radby tak lub owak, tymczasem konieczność stawia swoje veto i trzeba wszelkie marzenia i złudzenia wyrzucić za drzwi, daleko...
— Tak, tak, słusznie powiadasz: homo proponit, Deus disponit, co znaczy: chciałbym jagódki, a świat daje ci z przeproszeniem... rzepę.
— Ale teraz, skoro okoliczności złożyły się inaczej, gdy nastręczyła się ku temu sposobność, z całym zapałem biorę się do pracy. Jestem bardzo szczęśliwy, że się tak stało, że Staś objął moją posadę. On dążył zawsze do miasta i znalazł to, czego pragnął; mojem marzeniem była wieś i marzenie to zostało spełnionem.
— Wiesz co, mój młody przyjacielu i uczniu, gdyby nie to, że wiem, zkąd ród swój wywodzisz i czem się pieczętujesz, to gotówbym przysiądz, że pochodzisz z wybranego ludu.
— Jakto wujaszek rozumie?
— Ha no, bardzo prosto: rozumiałbym, że pochodzisz z żydów.
— Dlaczego?
— Bo nawet marzenia spełniają ci się z lichwiarskim procentem. Myślałeś zawsze o wsi, no — i dostałeś wieś z Marcią. Jeżeli ci mam prawdę powiedzieć, to sto wsi oddałbym za nią jedną... Ale próżne to rzeczy! Słusznie powiada mędrzec: tarde venientibus ossa,