Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Biada ci tu było, Domu Boży, bez twego sługi, Szymona!
Gdy ksiądz Andrzej do Komorna na proboszcza przybył, Szymon obserwował go bacznie, usiłując słabostkę jakąś podpatrzyć, zaufanie sobie zdobyć.
Nic jednak wymiarkować nie mógł. W łagodnych oczach księdza była jakaś powaga szczególna, która Szymona zniewalała i nieśmiałym czyniła zarazem.
Nie pytał więc o nic, służbę swoją pełnił, o porządek bardziej jeszcze niźli dawniej dbał, a nawet gadatliwość wrodzoną umiał powściągać...
Raz tylko, nagabnięty już bardzo przez żonę, żeby jej przecież coś, choć słówko, o nowym proboszczu powiedział, obejrzał się na wszystkie strony i rzekł:
— Osoba wspaniała, ksiądz godny, jeno mi się zdaje, że z pod sutanny ostrogi mu widać... Znałem ja i takich, moja Jagno...
Szymon miał słuszność.
Ksiądz Andrzej, cichy zazwyczaj i łagodny, umiał się w razie potrzeby znaleźć energicznie i ostro, potrafił zgromić po ojcowsku i skarcić.
Rzadko to się jednak trafiało, gdyż w Komornie i wioskach okolicznych lud był dobry, spokojny, poczciwy, jak wszędzie, gdzie wpływ szlachetny przeważa, gdzie trucizna moralna nie może się rozwinąć, dzięki zdrowym i zacnym zasadom, wpajanym we wrażliwe a dobre w gruncie serca prostacze.
Dzięki temu i arendarzowi nieosobliwie się wiodło i byłby już oddawna karczmę porzucił, bo z miej-