Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oprawną, którą starannie chowa i na klucz zamyka. Powiadają, że coś pisze wieczorami w tej księdze, że to jest jego pamiętnik.
Ile w tem prawdy, nie wiem. Widziałem raz zdaleka tę księgę, alem do niej zaglądać nie śmiał. Na co podpatrywać czyje tajemnice?
Nawet ciekawy z natury Szymon już nie bada, chociaż z początku miał wielką do tego ochotę i nie mógł się pogodzić z myślą, że nie zna „swego jegomości“ na wylot.
Martwił się tem nawet, bo trzeba wiedzieć, że Szymon nie był zwyczajnym dziadem, jak inny, taki, co dziś kościół zamiata, a jutro do żyda w służbę pójdzie. To był dziad z dziadów, z dziada pradziada dziad, ordynat na dzwonnicy, cmentarzu i kruchcie, bo od stu lat podobno najstarszy z rodu Kosiorów godność kościelnego w Komornie piastował. Godność ta z ojca na syna przechodziła, a każdy pierworodny Kosior już z młodości do mszy służyć umiał, kalikować przy organach potrafił, a od biedy to i po łacinie zaśpiewał.
Szymon od małego dziecka przy kościele był; czterech proboszczów pochował, pięciu organistów pamięta i przez ten czas tylko półtora roku przerwy miał w służbie.
Wojować chodził, — a kiedy, utykając trochę, do Komorna powrócił, to już kościołka swego poznać nie mógł, tak opuszczonym, zaniedbanym go znalazł.
Przez cały kwartał codzień ściany okurzał, na gzemsy się wdrapywał, pajęczynę omiatał, wzdychał ciężko i mówił: