Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ha, któż mu winien? Nie chcieli żydzi manny, niechże jedzą... śledzie. Dawałem mu to swego czasu do zrozumienia, ale nie chciał słuchać. Udawał głuchego, podczas gdy faktycznie był ślepym... Ja na jego miejscu wiedziałbym lepiej co robić... Bądź-co-bądź, szkoda chłopca. Więc mówisz ksiądz dobrodziej, że sędzia z sędziną, czyli, jaśniej mówiąc, sędzina z sędzią, pojechali do niego?
— Tak, pojechali wczoraj.
— To zapewne będą na weselu?
— Właśnie że nie. Sędzina ciężko jest zmartwiona chorobą syna i tem, że panna Marta stracona już dla niej bezpowrotnie.
— Zapewne, tak ją kochała.
W kilka dni później, wielka, wygodna bryka pana Onufrego toczyła się do najbliższej stacyi drogi żelaznej. Pan Onufry, ubrany w biały kitel płócienny, który go od kurzu miał chronić, w kapeluszu z ogromnemi skrzydłami, palił fajeczkę i rozglądał się po polach...
— Wiesz co, księże Andrzeju — rzekł do swego towarzysza podróży — powiadają niemcy, że ubi bene ibi patria, co znaczy: gdzie grosz, tam dobrze... ale i to fałsz wierutny.
— W jakim to sensie jegomość rozumiesz?
— Ano... spojrzyj-że dokoła... czy może być gdzie lepiej i piękniej na świecie, niż tu, gdzieśmy się urodzili, gdzie przepędzamy życie i gdzie wreszcie, po najdłuższych latach, Szymon nas w ziemię zakopie..... Gdzie piękniejsze siano, gdzie lepsza pszenica, gdzie