Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



XI.

W Alejach Ujazdowskich, w Warszawie, było, jak zwykle wieczorem podczas lata, ludno i gwarno. Mnóstwo powozów, dorożek i karykli rozmaitego kształtu, toczyło się środkiem, na chodnikach było pełno ludzi; kto tylko miał czas wolny, śpieszył odetchnąć świeżem powietrzem, orzeźwić się, ochłodzić po całodziennym znoju.
W parku Łazienkowskim, w Botanicznym ogrodzie, snuły się gromadki osób, dzieci goniły się po alejach, owdzie na ustronnej ławce stary emeryt o lepszych czasach rozmyślał, a zachodzące słońce, przedzierając się przez konary drzew, oblewało złotawem światłem zwierciadlane powierzchnie stawów, po których pływały łabędzie.
Wśród tego tłumu, sam jeden, z głową schyloną ku ziemi, szedł młody człowiek, w którym z trudnością poznalibyśmy naszego sędzica z Bajkowszczyzny. Szedł za innymi bezmyślnie, a na twarzy jego znać było zniechęcenie, czy znużenie może. Twarz miał pobladłą,