zawsze będę, w nieszczęściu dopomogę, majątek zostawię, ale to wszystko będzie tylko wypełnieniem obowiązku... nie uczucia, nie serca”! Próbowałam bronić sprawy jedynaka, usiłowałam wytłumaczyć sędzinie, że to uniesienie chwilowe, wybryk młodości, ale nie zbrodnia. Zamknęła mi usta. „Nie mów już o tem, rzekła; jeśli nie chcesz sprawić mi przykrości, nie wracajmy już nigdy do tej kwestyi”. Zastosowałam się do jej woli... tembardziej, że widziałam, ile ją kosztuje ten pozorny spokój i krew zimna. Do mnie lgnie ona całem sercem, daje mi przy tem różne rady i więcej myśli o mojej przyszłości, aniżeli ja sama.
— Cóż ona ci radzi, moja Marciu?
— Ach... ona radzi mi zapewne dobrze i życzliwie, ale nie bardzo mi te rady do przekonania trafiają...
— Dlaczego?
Panna Marta przysunęła się bliżej z krzesłem i przyciszonym głosem mówiła:
— Sędzina radzi, żebym wyjechała z Zielonki; powiada, że najlepiej będzie, gdy puścimy folwarczek w dzierżawę i wyjedziemy do Warszawy. Tłumaczy mi, że Staś nie gospodarz, wsi nie lubi i jedynie tylko przez przywiązanie do mnie marnuje tu swoje młode lata. Co do tego punktu, prawda. Rzeczywiście bowiem mój brat jest tu w zupełnie obcym sobie żywiole, ustąpił wobec konieczności i na wsi osiadł, ale nie znajduje tu właściwego pola do zużytkowania swych sił i radby też uciec jaknajprędzej. Mówi również sędzina, że i dla mnie żadnej tu przyszłości nie widzi. Radzi mi więc wyjechać i zamieszkać w Warszawie.
Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/185
Wygląd
Ta strona została skorygowana.