Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wypadku. Owóż, nasz pan sędzic zabrał manatki i pojechał.
— Dokąd?
— Czy ja wiem? Dokąd go oczy poniosły, a raczej zaprowadziły. Widocznie konieczność go do tego zmusiła, a wiesz ksiądz przecie, iż necessitas frangit legem, jak powiada mędrzec, co znaczy: iż zakochany z łańcucha się urywa.
— Wcale nie to znaczy!
— Jeżeli o literę chodzi... zgoda, ale duch, duch! Księże Andrzeju, ja w mędrcach ducha szukam, a gramatykę kazałbym wysmarować sadłem, żeby ją prędzej psy zjadły... Toż samo zrobiłbym z każdym słownikiem, tembardziej, że do Knapiusza mam po dzień dzisiejszy pretensyę, o czem księdzu w czasie stosownym opowiem. Lecz wracam do rzeczy. Pan Jan pojechał sobie tedy w świat, pozostawiwszy nieutuloną w złości sędzinę... i zapewne nie powróci tak prędko.
— Zkąd pan to wiedzieć możesz?
— Wiem, albowiem spenetrowałem i dotarłem do samego źródła, to jest do rezydencyi czerwonowłosej niemeczki. Nie lubię ja tego koloru przypominającego wiewiórkę, ale że byłem przez pannę i starego Kintza bardzo zapraszany, tedy wystroiwszy się od wielkiego dzwonu, pojechałem. Słyszałem, że rezydencya piękna, jakoż istotnie tak jest. Wszystko czyściutkie, odświeżone, ale dziwiło mnie to, że nikt na moje spotkanie nie wychodzi. Biorę za klamkę... zamknięte, ale że tam niemiecką modą wisi przy drzwiach dzwonek, jak w jakiej aptece, więc zaczynam sygnować po-