Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w pierze, na kupca wyszedłeś, a teraz jedziesz ich licytować! fe!
— Sprawiedliwe słowo wielmożny kanonik powiedział; to też ja już tam nie pojadę, ja sobie wrócę z tego miejsca prosto do domu...
— Bardzo jestem kontent, że cię moje słowa przekonały; szczerze się cieszę... widzę, że jesteś dobry człowiek.
— Ny, ja zawsze bułem dobry człowiek; a powtóre, że ja słyszałem, że tam licytacyi wcale nie będzie...
— Nie będzie?
— Tak jest... Mnie już to na drodze żydki powiedzieli. Ten pan z Zielonki to cały kot; zdaje się, że już leci z trzeciego piętra, leci, leci, już zleciał jak kot... i znowuż żyje. On szczęście ma i zawsze znajdzie ludzi, co jemu pomogą. Dalibóg, ja nie wiem, gdzie oni widzą swoją ewikcyę?...
— Hm... uczciwość to podobno najlepsza ewikcya, Boruchu.
— Uczciwość? Niema co gadać, ładny to interes, ale niezawsze pewny; i to właśnie mnie dziwno..
— Nie dziw się; człowiek powinien wspomagać człowieka w nieszczęściu, więc i ten pan z Zielonki pomoc znalazł.
— Znalazł... nu, nu, a czy to na długo wystarczy? Nie sprzedadzą go dziś, to sprzedadzą jutro; nie jutro, to za rok!
— To zobaczymy...
— Co nie mamy zobaczyć, aby jeno Pan Bóg zdrowie dał... Nu, ale ja jemu tego nie życzę; a kiedy