Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Posłuchaj-no pani, tamten szaławiła i lekkoduch niemce się w niewolę zaprzedał, a ja będę dla pani jak ojciec, jak najlepszy przyjaciel. Za życia otoczę cię opieką, a jak umrę, pozostawię wszystko dla ciebie. Panno Marto, mój los jest w twojej rączce!
To mówiąc, pan Onufry padł na kolana i z rękami, złożonemi jak do modlitwy, oczekiwał waroku.
— Wstań-że pan, proszę — mówiła panna Marta — do czego ta komedya! Nie jestem wcale usposobioną do żartów.
— Niech się ziemia podemną rozstąpi! Niech mnie pochłonie...
— Przedewszystkiem niech pan wstanie.
— Więc tak — rzekł z westchnieniem, podnosząc się z trudnością — ofiara moja odrzucona... Ha, cóż robić? Boli to, bardzo boli, ale stokroć gorzej boli, że pani nie wierzysz, że bierzesz za żart moje najszczersze intencye. Tem mnie głęboko zraniłaś, panno Marto, rozdarłaś mi serce. Być może, że propozycya moja nie miała sensu, ale intencye były uczciwe. Nie jestem faryzeuszem; co myślę, to mówię...
— Jeżelim pana obraziła, to przepraszam. To, co między nami zaszło, niech też pomiędzy nami zostanie. Rozumiesz pan, że mogę mieć dla niego szacunek i przyjaźń, ale więcej nic nad to.
Uchwycił jej rękę i ucałował.
— Masz pani słuszność — rzekł. — Nie narzucam się, ale zapamiętaj to sobie pani, zapamiętaj, że zawsze cię kocham... kocham cię jak ojciec i jeżeli kiedy, broń Boże, będzie ci na świecie źle, ciężko, jeżeli będziesz