Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szyja łabędzia, a krzyż! Sędzica kasztan też dobry koń, a jednak przy arabczyku wyglądał jak bronowłoka. Niepokój konia uszedł uwagi sędzica, który tak się zacietrzewił, mówiąc o swoich uczuciach, że naturalnie o cuglach wcale nie myślał. Wtenczas stało się nieszczęście...
— Jakie?
— Nie bójcie się państwo, nikt przy tym wypadku życia nie stracił. Fatalność chciała, że jakaś muszka, czy komar usiadł mi na wąsach... zresztą co to było i jak było nie pomnę. Wiem tylko, żem kichnął nagle i dość głośno, bo ja już mam taki zwyczaj, że głośno kicham, bo zresztą, czego mam sobie żałować? Arabczyk spłoszony szarpnął się, wyrwał cugle z rąk sędzica i pomknął gościńcem, jak wicher, kasztan za nim, niemeczka w krzyk! a ja bezmyślnie spiąłem konia ostrogami, wyskoczyłem z gęstwiny, osadziłem go przed wystraszoną panną, chciałem coś powiedzieć, ale gdzie tam... znowuż mnie załoskotało i kichnąłem tak głośno, że aż się mój koń w bok rzucił i o mały włos nie stratował niemeczki. „Co pan wyrabiasz! do kroć stotysięcy”! — krzyknął zaczerwieniony sędzic, rzucając się ku mnie. — Panie dobrodzieju, ja tylko sobie kicham, — powiadam, i uważacie państwo, znów kich! kich! i jeszcze raz kich! a konie tymczasem poszły!... — Panie! wrzasnął sędzic — ale ja uspokoiłem się już i rzekłem łagodnie: Nie rzucaj się, młodzieńcze, i przedewszystkiem, poczciwym obyczajem, powiedz mi przynajmniej „na zdrowie”.