Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

reszcie ona zatrzymała konia i powiada: „spocznijmy”. W niego jakby, panie dobrodzieju, piorun trzasł; w oka mgnieniu znalazł się na ziemi, wziął jedną ręką jej konia za cugle, a drugą zsadził ją z siodła, jak piórko. Co prawda, niewielkiej sztuki dokazał, gdyż cała ta panna, cum omnia, czyli ze wszelkiemi dodatkami, nie waży więcej jak sześćdziesiąt pięć funtów.
— Zkąd pan możesz wiedzieć?
— Ano tak miarkuję, na oko... Owóż tedy, jak ją zsadził, ona sobie usiadła przy samej drodze na mchu, a on stanął koło niej i trzymał konie za cugle. Nie lubię ja cudzych tajemnic, ani sekretów, nie podsłuchiwałbym nikogo, ale nulla regula sine exceptione. Co znaczy: różnie się czasem trafia. Zresztą nie obciąłem płoszyć tej pary gołąbków. Siedzę tedy na koniu i czekam, co będzie dalej... Widocznie prowadzili w dalszy ciągu swój dyskurs, ale taki mądry, żem niewiele co z niego zrozumiał. Mówili o jakichś zaczarowanych krainach, do których ona miała ochotę pójść, a on miał służyć jej za przewodnika; chwilami wtrącała do rozmowy wiersze w jakimś dyabelskim języku, bo aczkolwiek mam się za lingwistę, ani słóweczka z tej paplaniny wyrozumieć nie mogłem. Siedziałem tedy jak na niemieckiem kazaniu, przypatrywałem się trochę koniom, a trochę gołąbkom. Konie co prawda piękne, dawno nie widziałem takich; szczególniej jej biały jak śnieg, arabczyk, to powiadam państwu proszę siadać! bo wyobraźcie sobie tylko, łeb malutki, suchy, oko...