Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To mówiąc Szymon podał żydowi rożek, pełen zielonego proszku.
— Wasza prawda — rzekł Boruch, — to jest rarytna tabaka; nie wiedziałem, że z was taki mechanik, Szymonie... Ona kręci w nosie jak ogień... Oj, oj, Szymonie, panie Szymonie, teraz się wszystko kręci. Pan Bóg kręci swój świat, ludzie kręcą swój handel i naprzeciwko Pana Boga duże kręcicielstwo robią... żeby im wszystkie kości pokręciło! Przez to na świecie jest źle... Powiedzcie mi, Szymonie, czy tu wczoraj u księdza nie był kto z Zielonki?
— Na co wam to wiedzieć?
— Na co? Jakie na co? tak sobie. Oj waj, mogę wiedzieć, mogę nie wiedzieć... żebym nie miał tylko większego nieszczęścia! Wy, Szymonie, jesteście mądry człowiek, wy macie głowę na plecach! U nas powiadają, że głowa to grunt! Ja wam co powiem: wy jesteście za dziada, ja byłem dawno, dawno za szkolnika. Wy sobie dzwonicie we dzwonek; ja, bywało, stukałem kijem w okna, a co piątek krzyczałem: in szuł arajn! żeby żydzi szli modlić się do szkoły. To my powinni być jak przyjaciele.
Szymon niechętnie ręką machnął.
— Co to równać!? — rzekł.
— Wiadomo, co nie równać — odparł Boruch; — niech ten zginie, kto równa, niech idzie głową do ziemi! To co innego, tamto co innego; tylko mnie się tak widzi, że Pan Bóg jeden jest dla nas wszystkich.
— Wiadomo...